Kiedy w 2007 roku ukazała się książka Diane Ackerman - Azyl. Opowieść o Żydach ukrywanych w warszawskim ZOO - mogło się wydawać, że jej zekranizowanie będzie tylko kwestią czasu. Blisko dekadę przyszło jednak poczekać, aż kino zainteresuje się opartą na faktach historią rodziny Żabińskich.
Antonina (Jessica Chastain) i Jan (Johan Heldenbergh) małżeństwo opiekujące się warszawskim ogrodem zoologicznym, po wybuchu II wojny światowej zmuszone było odesłać swoje najcenniejsze okazy do III Rzeszy. Opustoszałe zoo zostało zagarnięte przez okupanta, jednak Żabińscy nie zamierzali siedzieć z założonymi rękami. Zwrócili się z prośbą do niemieckiego oficera ("przyjaciela" rodziny) Lutza Hecka (Daniel Bruhl) o możliwość założenia świńskiej farmy. Tak naprawdę była to tylko przykrywka. Pod nosem Nazistów stworzyli tytułowy Azyl, w którym ukrywali Żydów z pobliskiego getta.
Polacy powinni się wstydzić, że to nie oni zajęli się zobrazowaniem tak niesamowitej i nieprawdopodobnej historii. Przez to, jako widzowie zmuszeni jesteśmy, by naszych rodaków odgrywali aktorzy posługujący się piękną, ale jednak angielszczyzną. Uwielbiam Jessicę Chastain i w roli Antoniny Żabińskiej także mi się ona podoba, jednak trudno jest mi zaakceptować język, który słyszę z ekranu. Teoretycznie istnieje szansa obejrzeć film Niki Caro w polskiej wersji językowej, niemniej dubbing w tego typu produkcjach jest jeszcze większym kuriozum, aniżeli sam fakt obcobrzmiących słów. Wspomniana aktorka wspaniale oddaje ekranowe emocje swojej bohaterki. Jest subtelna, ale i pełna charyzmy. Zachwyca w pojedynkę, jednak największe pole do popisu ma, gdy partneruje jej rewelacyjny (jak zawsze) Daniel Bruhl. W podobnej roli niemiecki aktor wystąpił u Quentina Tarantino (w Bękartach wojny) i ponownie potwierdził, że świetnie odnajduje się w skórze tego typu postaci. Umundurowany zoolog planujący zwierzęce eksperymenty wywołuje odrazę, strach, ale i współczucie. Jego nieodwzajemnione uczucie do Żabińskiej stanowi najmocniejszy punkt całej historii, który wprowadza do niej wiele pytań i nieoczywistych odpowiedzi. Lutz Heck przeraża i fascynuje. Gdy ta dwójka pojawia się w centrum wydarzeń, z ekranu sypią się iskry i grzmią błyskawice. Maestria najwyższej próby. Można tylko żałować, że nikt nie zechciał pójść im w sukurs. Pozostali bohaterowie są bezbarwni, brakuje im mocnych rys, wyglądają niczym wycięci z szablonu.
W ogóle odniosłem wrażenie, że twórcy postanowili pójść po linii najmniejszego oporu i stworzyli filmową czarno-białą opowieść, w której podział ról jest jednoznaczny. Brakuje półcieni, które nadałyby fabule odpowiedniego smaku. Poszczególne sceny skutecznie smyrają emocjonalne struny widzów, jednak wszystko wydaje się nazbyt cukierkowe - ośmielę się stwierdzić - familijne. Takie jest zarówno otwarcie historii, jak i jej zakończenie. W (popularnym) międzyczasie zaprezentowane zostały odgrzewane sceny, które za każdym razem pojawiają się, gdy dramat jednostki umieszczony zostaje na wojennym tle. Nadużyciem byłoby stwierdzenie, że Azyl zawodzi, niemniej można było oczekiwać od filmu znacznie więcej. Tym bardziej że pojawia się w nim kilka scen naprawdę wbijających w fotel. Szczególnie w pamięci zapadł mi fragment, w którym dzieci doktora Korczaka wsiadają do wagonów kolejowych. Z historii wiemy, jak zakończyła się ich "podróż", dlatego tak bardzo oddziałuje ona na naszą wyobraźnię. Podobnych momentów jest jeszcze kilka, jednak wydaje się, że pewnym momencie twórcy zwyczajnie gdzieś się pogubili. Niby ukazują kolejne ucieczki z getta, budują wokół nich dramaturgię, ale jakieś to wszystko naciągane i mało oryginalne. Za dużo filmowych kalek, przez co często w głowie pojawia się myśl - ja już to gdzieś widziałem. Opowieść traci właściwy rytm i trudno jest jej wrócić na odpowiednie tory. Gdy na ekran wstępują napisy końcowe, pozostaje już tylko niedosyt.
Historia rodziny Żabińskich miała niewątpliwie większy potencjał, jednak ani Niki Caro, ani tym bardziej Angela Workman (scenarzystka) nie zdołały go z niej wydobyć. Azyl miał zadatki, aby stać się dziełem wyjątkowym. Ostatecznie jednak pozostał przyzwoicie skrojoną opowieścią, w której dominują klisze.
Film obejrzałem dzięki uprzejmości kina Cinema-City
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze wulgarne będą usuwane. Nie toleruję chamstwa.